sobota, 7 listopada 2015

Pierwszy miesiąc w Ameryce!

Minął już miesiąc, odkąd jestem w Stanach Zjednoczonych.  Był to intensywny, trochę męczący, ale pozytywny czas. Zaczął się oczywiście od przylotu do USA w poniedziałek 5 października wieczorem czasu lokalnego (ok. 2:30 w nocy czasu polskiego), na szczęście lot był bezpośrednio z Warszawy do Nowego Jorku. Leciało ze mną jeszcze pięć dziewczyn, więc było nam o wiele raźniej. 

Do hotelu w Tarrytown, NY, gdzie miało się odbyć Orientation (obowiązkowe szkolenie dla Au Pair), dotarłyśmy dopiero koło północy, a o 6:30 była zaplanowana pobudka. Przez 2,5 dnia miałyśmy wykłady, od 8 rano do 16.30-18,00 wieczorem. Całe szkolenie było bardzo ciekawe, prowadzący z dużym poczuciem humoru, dzięki czemu, przynajmniej dla mnie, nie było nudno. Było ok. 150 dziewczyn z różnych zakątków świata i podzielono nas na dwie duże grupy według docelowego miejsca pobytu w Stanach. Oprócz wykładów prowadzonych przez Au Pair in America, miałyśmy też dwa z American Red Cross dotyczące pierwszej pomocy. Męczące było tylko to, że prawie całe dnie siedziałyśmy na wykładach, kiedy większość z nas musiała się uporać ze zmianą czasu (np. dla dziewczyn z Chin było to 12h różnicy!). Mimo wszystko jednak uważam szkolenie za ciekawe :)

W końcu przyszedł czas spotkania z rodzinami goszczącymi. Część z nas leciała samolotem, część jechała pociągiem, część miała być odebrana z biura agencji w Stamford, CT, a część czekała w hotelu na swoje rodziny. Wtedy zaczęły się nerwy. Moja host mama przyjechała po mnie do hotelu razem ze starszą dziewczynką. Uściskały mnie, wzięłyśmy walizki i poszłyśmy do auta. W drodze do mojego nowego domu moja starsza zadawała mi mnóstwo pytań i opowiadała, jak wygląda ich życie. Jak już wydostałyśmy się ze wszystkich korków i dotarłyśmy na miejsce, poznałam moją młodszą dziewczynkę. Od razu wybiegła z domu i rzuciła mi się na szyję. Bardzo dobry początek ;)

Kolejne trzy dni miałam zapoznanie z okolicą, rozkładem dnia rodziny i jeździłam samochodem. Moja host mama zaopiekowała się mną przez te trzy dni, jeździła ze mną wszędzie, żebym przyzwyczaiła się do samochodu i jeżdżenia tutaj. Co do jeżdżenia samochodem z automatyczną skrzynią biegów - raj na ziemi! Nigdy jeszcze nie jeździło mi się tak wygodnie żadnym samochodem! Po tych trzech dniach zaczęłam już normalnie jeździć codziennie - odwozić do szkoły itd.

Na moje nieszczęście mój pierwszy dzień w pracy przypadł na Columbus Day, kiedy wszystkie szkoły mają wolne. Miałyśmy określony plan na ten dzień - rano play date, a potem dodatkowa nauka, czyli matematyka, wypracowanie do napisania albo 45 minut czytania książki. I wtedy moje dziewczynki zaczęły się buntować. W pierwszy dzień zrobiły mi taką przeprawę, że doprowadziły mnie do łez. Na całe szczęście mam ogromne wsparcie host rodziców, od razu po kolacji usiedliśmy wszyscy razem i przedyskutowaliśmy problem. Następnego dnia rano było już znacznie lepiej.

Na początku myślałam, że jet lag mnie ominął, bo normalnie spałam i byłam w stanie funkcjonować. Dopadło mnie dopiero po tygodniu - nie mogłam spać w nocy i musiałam dosypiać po odstawieniu dzieci do szkoły. Na szczęście już się w miarę unormowało.

Minął co prawda dopiero miesiąc, ale wiem, że to naprawdę jest mój perfect match. Z host mamą lubimy dużo tych samych rzeczy, oglądamy wspólnie filmy w piątkowe wieczory, wybrałyśmy się już razem na zakupowe szaleństwo i przede wszystkim potrafimy ze sobą rozmawiać. Czuję się tu jak w domu, a nie jak w pracy, razem z host tatą dbają o to, żebym czuła się jak członek ich rodziny. Z host mamą zaczęłyśmy już planować wspólną tygodniową wycieczkę objazdową South Carolina + Tennessee, kiedy dziewczynki będą miały wolne na wiosnę. Powiedziała nawet, że możemy się całą rodziną wybrać na nową część Star Wars w grudniu, kiedy spytałam się jej, gdzie jest najbliższe kino.

I co najważniejsze - dzieci. Zaczęłyśmy ciężko, ale teraz z ręką na sercu mogę powiedzieć, że moje dziewczynki są cudowne. Wiadomo, mają czasami swoje humorki, w końcu to dzieci. Uwielbiam spędzać z nimi czas, cały czas się do mnie przytulają, zaczęły mi na tyle już ufać, że powierzają mi swoje największe sekrety i przychodzą do mnie zawsze, kiedy mają problem. Mój ulubiony moment w ciągu dnia pracy to chwile tuż przed ich pójściem spać - i nie dlatego, że kończę pracować ;) Przybiegają wtedy do mnie, dają mi mnóstwo uścisków i buziaków na dobranoc - wtedy wiem, że to był naprawdę dobry wybór.

Dziewczynkom bardzo spodobały się lalki, które im przywiozłam. Spodobały się to nawet mało powiedziane - oszalały na ich punkcie ;) Zaczęły od razu tańczyć z nimi po całym domu, nie mogły się nadziwić, że są ręcznie robione i specjalnie dla nich. Dostały nawet specjalne miejsce w ich pokojach.

I oczywiście - kilka razy byłam już w Nowym Jorku! Zakochałam się w tym mieście!


4 komentarze:

  1. Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę tak wspaniałej rodziny!!! Fajnie, że dobrze trafiłaś i że rodzina traktuje Cię jak członka rodziny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam to z wielkim uśmiechem na twarzy, zazdroszczę takiej rodzinki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. masz może instagrama?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniała rodzina! Pozdrawiam :)
    www.paulaintheusa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń